
Częste kontakty i występy w ostatnim czasie na terenie naszych południowych sąsiadów, oraz prezentowanie się Zespołu w różnych imprezach festiwalowych a także nawiązane znajomości i przyjaźnie zaowocowały kolejnym zaproszeniem, tym razem w rejon Azji. Sobota (02.07.2011 r.), nerwowe końcowe przygotowania do wyjazdu, nikt nie ukrywa, że ta podróż to coś nowego, inny kontynent, inna kultura i pewnie ludzie też o innym usposobieniu i temperamencie. Było to pierwsze bezpośrednie spotkanie Zespołu z Turcją i jej mieszkańcami, a przede wszystkim z nową publicznością, jak się później okazało to wspaniałą, żywo i spontanicznie reagującą na nasze występy. Gdy autokar ruszył wszyscy z ulgą odetchnęli, zaczęła się nowa przygoda, nowe wyzwanie, wielka przygoda z nieznanym. Długa droga upłynęła nam z kilkugodzinnym postojem w Edirne w miarę szybko. A nie była uciążliwa dzięki kierowcom, którzy starali się jak mogli aby nam czas spędzony w autokarze uprzyjemnić. Planowy postój obfitował w nie lada atrakcje, gdyż parking był usytuowany przy największym meczecie w Edirne. Mogliśmy więc dużo czasu spędzić na zwiedzaniu i oglądaniu tej wspaniałej budowli, wiernych modlących się tam indywidualnie, nie zwracających w ogóle uwagi na to co dzieje się wokół nich. Już samo wejście do meczetu było dla nas nie lada przeżyciem, gdyż sam ubiór musiał być adekwatny do sytuacji. Więc dziewczęta: chustki na głowach i zakrywające ramiona, długie spodnie lub spódnice, chłopcy również ubrani odpowiednio. Po wejściu do środka stąpaliśmy po wspaniałych dywanach zaścielających całą świątynię. Na środku znajdowało się obudowane białym marmurem źródełko z wypływającą wodą, którą wszyscy pili z miedzianych dzbanuszków, któremu towarzyszył tez pewien rytuał. Przed wejściem i po wyjściu z meczetu wszyscy kierują się na środek placu pod specjalnie wybudowany obiekt, coś w rodzaju ogromnego wielokąta w dużą ilością kranów z bieżącą wodą gdzie obmywa się ręce, twarz, stopy. Wszystko to było dla nas nowe, zadziwiające, zaskakujące. Również zadziwiająca była ilość meczetów tak w większych miejscowościach jak i w mniejszych, wręcz każde większe skupisko domów, bloków miało swój maczet. Z Edirne jedziemy dalej w stronę mostu na cieśninie Bosfor, noc cieśnina wspaniale oświetlona widoki z mostu niezapomniane na ten wąski przesmyk pomiędzy Europą a Azją, w końcu jesteśmy w Azji. Mijamy Stambuł nocą, widoki wspaniałe, mimo ciemności wszystko mieni się w jak w kalejdoskopie. Niestety, musimy jechać dalej, jedziemy w stronę wybrzeża morza Czarnego. Świt zastaje nas na autostradzie biegnącej wzdłuż wybrzeża, po lewej błękit morza, po prawej wąski pasek wybrzeża i góry wznoszące się prawie że pod niebo. Autostrada usytuowana wzdłuż brzegów to wznosi się na wiadukty łączące zbocza schodzące do morza lub ginie w tunelach gór. Wreszcie jesteśmy na miejscu, późne popołudnie, Rize wita nas słońcem, organizatorzy informują nas, że na miejsce zakwaterowania musimy jeszcze podjechać ponad 70 km, ale co to jest do tych ponad 3.000, które już przejechaliśmy. Będziemy mieszkać w miejscowości Findikli w akademiku, prysły marzenia o pokojach dwu osobowych, które miały na nas czekać. Rozlokowaliśmy się jakoś, mamy całe piętro więc nie jest tak źle. Przekazano nam program na dzień następny, ale już są zmiany w stosunku do tego, który otrzymaliśmy z zaproszeniem. Jest dziesięć zespołów razem z nami. Są już Węgrzy, którzy przylecieli na pobliskie lotnisko w ...... samolotem, a potem na miejsce autokarem, Serbowie, Słowacy, Chorwaci, Gruzini, Rumunii, Bułgarzy, Turcy z Ankary i my, nie ma jeszcze Rosjan. Organizatorzy czekają i wierzą ze dojadą. Jednak rano okazuje się, ze zespół z Rosji nie dojedzie nie dostali wiz, cóż trudno. My za to już wcześnie rano przywitaliśmy się z morzem Czarnym – wcale nie jest czarne tylko piękne niebieskawo zielone. Czysta woda nawet o tej porze dnia ciepła. Wszyscy są we wspaniałych humorach, przygotowujemy się do występu. Zbiórka wszystkich zespołów w południe i cała kolumna autokarów pod eskortą policji wyjeżdża do pierwszej festiwalowej miejscowości, w której będziemy się prezentować. Najpierw spotkanie z władzami miasta, a potem jak przystało na Festiwalowe zmagania, rozpoczął korowód. I tak codziennie, przez osiem dni: Arhawii, Arkalen, Murgul, Findikli, Cayeli, Ardensen, Artvin, Rize. Prowadzenie barwnego korowodu powierzono zespołowi „PIĄTKOWIOKI” co było nie lada wyróżnieniem w tak doborowym towarzystwie. Liczna kapela (skład podstawowy wzmocniony wszystkimi umiejącymi grać) członkami zespołu cięła „krakowioki sądeckie” polki, walczyki a reszta grupy gromkim śpiewem wspierała ich dzielnie. Oczywiście ja wszędzie gdzie trafiliśmy w swoich wojażach spotykamy rodaków, tak i tutaj zaraz się ujawnili i zintegrowali z grupą, gdyż jak sami mówili – „jest to dla nich wielkie święto mieć Polskę na wyciągnięcie ręki”. Po przejściu ulicami miasta korowód zatrzymał się przed sceną Co tu wiele opowiadać, sądeckie stroje bogate przepięknie mieniące się w słońcu robiły furorę, śpiew i skoczna wpadająca w ucho muzyka co chwilę porywała zgromadzoną licznie publiczność, która gromkimi oklaskami nagradzała zespół. Po dojściu do ogromnej podwójnej sceny każdy zespół prezentował się w krótkim tańcu, lub scence, po czym nastąpiło uroczyste otwarcie przeglądu i „maszyna ruszyła”. Wspaniałe popisy taneczne Serbów, Chorwatów, Bułgarów, Słowaków, Rumunów, Gruzinów, czardasze Węgrów, rozgrzały publiczność. Dlatego też aby wypaść jak najlepiej i nie dać się zjeść tremie, zespół na zapleczu, śpiewem i muzyką dodawał sobie animuszu. Poskutkowało i już od samego wejścia na scenę widać było jakby „przeistoczenie” całej grupy. Radośni i zadziorni chłopcy, piękne roześmiane dziewczyny, pokazali różnorodny i bogaty program tańców „Górali Żywieckich” oraz „Krakowiaków”. Gromkie brawa co chwilę nagradzały wysiłek i kunszt zespołu. Wieczorem każde odwiedzane miasto wypełniła muzyka wieli narodów, śpiew taniec. Wspaniały przegląd, który faktycznie przekształcił się na koniec w wielkie międzynarodowe Święto Folkloru, który nie zna granic ani barier jeżeli tylko spotkają się ludzie którzy kochają taniec, śpiew, muzykę i lubią się bawić. Gdyby nie bardzo późna pora (koncerty rozpoczynały się po godzinie 20), wspólna zabawa trwałaby jeszcze długo, długo.
Ostatni dzień festiwalu spędziliśmy w miejscowości Rize, koncert poszedł wspaniale, zebraliśmy równie gromkie brawa jak Serbowie czy Bułgarzy. Wzajemne podziękowania, życzenia i zabawa przeciągnęła się do po północy. Niestety trzeba się rozstać – zbieramy się do domu. Po zebraniu się wszystkich, pożegnaniom nie było końca. Zapewniliśmy się nawzajem, że ten początek współpracy należy rozwijać i pielęgnować, a na kolejne spotkanie umówiliśmy się u nas w Polsce.
Choreograf R.Z.P. i T „PIĄTKOWIOKI”